Info

avatar Jestem Dawko z Newsalty. Przejechałem 2289.40 kilometrów, w tym 120.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.96 km/h Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Dawko.bikestats.pl

Archiwum bloga

Muzyka








































































Dane wyjazdu:
58.95 km 2.00 km teren
02:45 h 21.44 km/h:
Maks. pr.:50.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:EXPERT-ka

If I get old remind me of this...

Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 14.03.2011 | Komentarze 4

Długoterminowe prognozy straszą jakimiś agonalnymi konwulsjami dogorywającej zimy (że też ta suka nigdy nie może zdechnąć bez takich cyrków), więc grzechem byłoby nie wykorzystać pierwszych wiosennych dni co do sekundy. Wybraliśmy się zatem z Kocuriadą na małą rundkę do Białej przez Stryków. Tempo – na wyraźne życzenie wspomnianej damy – rekreacyjne, by nie powiedzieć emeryckie (z całym szacunkiem dla seniorów). Aby jednak nie usnąć podczas jazdy zaordynowałem nam obojgu ostrą pracę przynajmniej na kilku co znaczniejszych podjazdach.

Najpierw w trybie treningowym „co muszę zrobić, żeby wypluć płuca” wciągnęliśmy się na Plichtów od strony Janowa, mijając po drodze dwóch bikerów na szosówkach. Zaczęliśmy zjeżdżać, pozwalając by nogi odpoczęły a grawitacja zrobiła swoje. Prędkość rosła błyskawicznie (patrz Vmax). Droga zmieniła się szybko w wąziutką strugę asfaltu z rozmytym, nieostrym krajobrazem przemykającym po obu jej stronach. Mimo to, kątem oka zdołałem zarejestrować, że do jadącego z naprzeciwka (a więc pod górę i pod wiatr) vana przykleił się mały peletonik chłopaków na szosówkach. Schowali się tak skrupulatnie, że dostrzegłem ich dopiero wówczas, gdy ich mijałem. Wyglądali jak pluton nacierającej w ogniu piechoty, szukający osłony przed ostrzałem za jadącym przed nim czołgiem (ech... jak się ktoś wychował na „Czterech pancernych...” to już zawsze będzie w skrzywiony sposób odbierał rzeczywistość).
Chwilę potem kolejni bikerzy, tradycyjna wymiana pozdrowień, czyli sytuacja, która miała się tego dnia powtórzyć jeszcze wielokrotnie.

Dalej była intesywna walka z górką w Skoszewach i szybciutko docieramy do Strykowa. Za nim mogłoby być względnie ładnie, gdyby nie częściowo już realizowany remont drogi. To chyba z jego powodu wycięto mnóstwo drzew rosnących dotąd w skrajni jezdni. Co jakiś czas mijaliśmy więc walające się ścinki, konary, pniaki. Dendrologiczne cmentarzysko. A tam gdzie niewytłumaczalnym zrządzeniem losu drzewa ocalono, kochani rodacy upstrzyli krajobraz całą masą śmiecia wszelakiego. Na szczęście po odbiciu na Białą sytuacja się poprawia. Droga wije się częściowo przez las, częściowo przez otwarty teren. Nie widać ani barbarzyńskich wycinek, ani równie barbarzyńskich dzikich wysypisk. Przecinamy Moszczenicę, mijamy jakiś staw, jakąś inną małą rzeczkę. Przemykamy obok niewielkiego budynku starego młyna z masywnymi przyporami (tak mi się przynajmniej wydaje, że był to kiedyś młyn). Jakiś czas temu ktoś go zasiedlił, ale adaptując do swoich potrzeb, nie wydobył jeszcze z niego całego, potencjalnego uroku. Docieramy do Białej, gdzie Kocuriada zarządza mały postój, połączony z uzupełnieniem płynów i króciutką sesją zdjęciową.

Kocuriada w Białej, czyli picie pod kościołem © Dawko


W Białej godny uwagi jest właściwie tylko mały drewniany kościółek. Jego skromna bryła, prowadząca do niego zadbana, obsadzona drzewami aleja, przystrzyżony i troskliwie wypieszczony grabiami trawnik, na którym próżno szukać śmieci, psiego gówna czy choćby jednego, zgniłego listka po ubiegłorocznej jesieni – wszystko to jest dokładnym przeciwieństwem „atrakcji”, jakimi uraczyć nas może pozostała część wsi. Mieścimy cały ten nieprzystający do otoczenia obrazek w jednym kadrze i ruszamy w dalszą drogę.

Docieramy do Szczawina Kościelnego i wybierając szosę biegnącą równolegle do A2, odbijamy na Swędów. Nowy, albo po prostu dobrze wylany asfalt. Nogi same niosą. Chodnikiem idzie przez wieś jakaś owinięta chuściną starowinka, pomagając sobie laską i z pewnym trudem zadzierając głowę by nam się przyjrzeć. Tuż za nią, nie wiadomo skąd, wyrasta nagle jakaś młoda kobieta – adeptka nordic walkingu. Energicznym krokiem zbliża się do babinki od tyłu, wystukując kijkami jednostajny rytm. Staruszka, najwyraźniej zaintrygowana dobiegającym zza jej pleców hałasem (który być może przyniósł wspomnienia podkutych, wojskowych butów), przystaje i odwraca się powoli. W sam czas by zobaczyć tuż za sobą młodą dziewczynę zbrojną w dwa narciarskie kijki (choć dla babinki są to zapewne po prostu laski). Dziewczyna nie zwalniając, bez wahania wymija staruszkę, która w tym momencie cała jest jednym wielkim zdziwieniem. Niemal każdy fragment jej umęczonego życiem ciała odzwierciedla intensywną pracę jej umysłu: co to za dziwo? taka młoda, chodzi sprawnie, to po co jej te laski? Udaje nam się jeszcze dostrzec, jak staruszka odprowadza dziewczynę wzrokiem i obie znikają za naszymi plecami.

Suniemy wzdłuż A2, widząc pełznące po niej gąsienice ciężarówek. Po dotarciu do Swędowa skręcamy pod wiatr, ale bez większego wysiłku przepychamy się z nim i w niedługim czasie dojeżdżamy do Dobrej. Ruszamy w stronę Dobieszkowa. W Michałówku wspinamy się na niewielką zmarszczkę. Przed sobą dostrzegamy rowerzystę. Wzniesienie jest w zasadzie symboliczne, ale on z olbrzymim trudem przepycha pedały. Dystans między nami znika błyskawicznie. Widzimy drżące nogi, walczące z oporem korb. Plecy wygięte w pałąk, cały tułów nienaturalnie wręcz rozpłaszczony, niemalże oparty o górną rurkę ramy. Staruszek chyba nawet nie patrzy przed siebie. Jakby wwoził pod tę niewielką górkę ciężar całego życia (i w pewnym sensie tak jest). Mijamy go akurat w momencie, kiedy się poddaje, zsiada z roweru, żeby dalszą część tego pseudo-podjazdu pokonać piechotą. „Obym nie dożył takiego wieku” – rzucam w przestrzeń. „Wiek jak wiek. Problemem jest kondycja, a raczej jej brak” – odpowiada rzeczowo Kocuriada. Przytakuję milcząco, ale myślę, że przecież kiedyś przyjdzie ten moment, kiedy możliwości adaptacyjne organizmu się wyczerpią. Kiedy tortury, które sobie aplikuję, przestaną przynosić spodziewane efekty. Ich jedynym rezultatem pozostanie zmęczenie, a nie przyrost siły, wytrzymałości i prędkości. Kiedyś w końcu umęczone kolana powiedzą „dość”, płuca zasklepią się, zamkną, niechętne by wpuścić tlen do swych najgłębszych zakamarków. Kiedyś... ale jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz.


Komentarze
Dawko
| 09:38 poniedziałek, 14 marca 2011 | linkuj Proszę szanować moją licentia poetica
KOCURIADA
| 09:36 poniedziałek, 14 marca 2011 | linkuj Proszę moich zdań niepotrzebnie nie wydłużać ;P Było przecie tak: "Dlaczego wieku? Raczej takiej kondycji, hehe"
Dawko
| 09:19 poniedziałek, 14 marca 2011 | linkuj Podobno najlepsze lekarstwo na zatrucia to setka wódki. Przy czym dawkowania nie trzeba konsultować z lekarzem. Zawsze to jakiś plus.
lobotomik
| 09:12 poniedziałek, 14 marca 2011 | linkuj no widzisz, ja juz się wczoraj zestarzałem na amen, dzisiaj nie mam siły ręką ruszyć - na szczęście to tylko zatrucie pokarmowe, ale daje do myślenia, co będzie niebawem...
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!