Kierunek: Czyściec
rowerowy blog
Info
Jestem Dawko z Newsalty. Przejechałem 2289.40 kilometrów, w tym 120.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.96 km/h Więcej o mnie.Moja flota
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2011, Czerwiec10 - 9
- 2011, Maj12 - 27
- 2011, Kwiecień3 - 34
- 2011, Marzec27 - 39
- 2011, Luty2 - 6
Muzyka3>
Dane wyjazdu:
53.53 km
1.50 km teren
02:08 h
25.09 km/h:
Maks. pr.:37.64 km/h
Temperatura:
HR max:177 (%)
HR avg:157 (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:EXPERT-ka
No cars go
Poniedziałek, 21 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 0
Po wczorajszych posiniaczonych chmurach nie było już dzisiaj śladu i słońce bez trudu poradziło sobie ze ściętymi kałużami i szronem na szybach samochodów – resztkami nocnego przymrozku. Co prawda, wiatr kolejny raz uparcie nawiewał chłodne powietrze, ale mimo to już od rana zapowiadał się idealny dzień na rowerowy spektakl w dwóch aktach: najpierw samotne 30 km we względnie mocnym tempie, potem spotkanie z Kocuriadą i wspólny powrót do domu niekoniecznie najkrótszą drogą.Pierwsza odsłona rozpoczęła się mocnym uderzeniem. Zanim jeszcze zdążyłem się dobrze rozkręcić, na mocno doświadczonej przez zimę nawierzchni, podczas rozgrzewkowej wspinaczki na niewielki podjazd mija mnie rozpędzona ciężarówka... z taką prędkością i w takiej odległości, że podmuch rzuca mnie na krawężnik. Udaje mi się jakoś wybronić przed widowiskowym szlifem. Czapka na uszach, powietrze huczy – zupełnie nie słyszałem dziada. Poza tym z przeciwka nic nie nadjeżdżało, więc nawet jeśli miałoby mnie coś wyprzedzać, nie musiałem (tak mi się przynajmniej wydawało) obawiać się, że będzie to wyprzedzanie na żyletkę. Że też na drogach roi się od zakompleksionych kretynów, dla których jedynym znanym sposobem na poprawienie sobie samopoczucia jest konfrontacja z 70 kilogramowym bikerem na 13 kilogramowym rowerze. Oczywiście nie konfrontacja bezpośrednia, lecz przy użyciu kilkudziesięciotonowego ciągnika siodłowego z naczepą. Wszak siły muszą być „wyrównane”.
Żegnam ciężarówkę, która właśnie znika za wzniesieniem kilkoma ciepłymi słówkami prostego, żołnierskiego podsumowania. Kiedy docieram do szczytu, na końcu zjazdu widzę małe zamieszanie. Korek? W tym miejscu? Ruch w obu kierunkach rzeczywiście jest zablokowany. Dwa niemal symetryczne rządki kolorowych autek, czekających na możliwość jazdy w przeciwnych kierunkach nie pozostawiają co do tego żadnych wątpliwości. Bez nabierania szczególnie dużej prędkości zjeżdżam z wzniesienia, próbując rozeznać się w sytuacji. Po sekundzie rozkminiam całą tajemnicę. Koniec zjazdu wypada akurat z miejscu skrzyżowania z polną drogą. Najbliższe otoczenie tej krzyżówki wygląda jak wycinek planu filmu katastroficznego: ruiny niedawno jeszcze stojących zabudowań, ślady po ogrodzeniach, zniszczone ludzkie siedziby. Krajobraz po przejściu tornada planowanej autostrady. Właśnie zaczyna się kolejny etap budowy: w poprzek szosy stoi naczepa do transportu ciężkiego sprzętu, a na niej rozpłaszczyła się pomarańczowa koparka. Wygląda trochę jak olbrzymi robak, zupełnie nie zainteresowany tym, co się wokół niego dzieje. A dookoła nieśpiesznie przechadzają się robotnicy w oczojebnych kamizelkach – wyglądają przez to jak owadzie potomstwo koparki, mróweczki opiekujące się królową. Niby przygotowują się do rozładunku, ale nie wydaje się, by cała operacja miała się szybko zakończyć.
Spostrzegam to wszystko i dojeżdżam akurat do ostatniego auta w kolejce. W oknie szoferki widzę kretyna, który dwie minuty wcześnie nieomal mnie stratował. Posyłam mu spojrzenie, w którym zawieram wszystkie możliwe „czułości” – całą kwintesencję mojego zdania na jego temat (i jemu podobnych), ale tępe rybie gały osadzone w mongoidalnej gębie upewniają mnie, że niestety nie zrozumiał tak subtelnego przekazu. Mijam ciężarówkę, kolejne samochody i docieram do naczepy z koparką. Tarasuje przejazd zupełnie, wbijając się przodem i tyłem w polną drogę. Skręcam w tę ostatnią i najzwyczajniej objeżdżam zawalidrogę, pełen naiwnej, szczeniackiej nadziei, że mongoł w ciężarówce mnie widzi i że choć troszkę zirytuje go fakt, że ja się przecisnąłem, a on musi czekać.
Kolejne kilka kilometrów jadę w pełnym komforcie samym środkiem swojego pasa ruchu. Wiem, że nic mnie z tyłu nie zaskoczy. Zanim małe mróweczki odstransportują swoją koparkową królową na bezpieczne miejsce i pozwolą na wznowienie ruchu, będę już daleko. Docieram do przemysłowej dzielnicy miasta – pogierkowskiego dziedzictwa. Duże przestrzenie, wątpliwej urody industrialna architektura i przyroda, która jeszcze nie doznała cudu zmartwychwstania. Przebijam się przez wiatr i brzydotę miasta i docieram do celu.
Solidna dawka odpoczynku od kręcenia (co niestety oznacza konieczność innej pracy) i jestem gotów na drugi akt dzisiejszego spektaklu, czyli powrót do domu z Kocuriadą, która już na mnie czeka. Krótka narada co do trasy i ruszamy z wiatrem. Kręci się fajnie. Kocuriada siedzi mi dzielnie na kole, odstając jedynie na co forsowniejszych górkach. Kluczymy sobie po okolicy, natykając się między innymi na bikera na żółtym sprzęcie w koszulce CSC. Wyprzedza nas, więc siadam mu na kole. Kocuriada próbuje się utrzymać, ale po jakimś czasie odpuszcza. Droga układa się tak, że przez długi czas nie straci mnie z oczu, więc nie schodzę z koła nieznajomemu. Troszkę przyblokowuje nas skrzyżowanie, a chwilę potem skręcamy pod wiatr. Mimo to, kręci się przyjemnie, prędkość fajniutka, szkoda tylko, że będę musiał w którymś momencie odpuścić sobie i poczekać na Kocuriadę. Póki co jednak, myślę sobie, że kolarska przyzwoitość nakazywałaby dać zmianę, więc wychodzę na czoło. Koncept wspólnej jazdy najwyraźniej jednak nie przypadł nieznajomemu do gustu, bo odbił niebawem w lewo. Ja poczekałem w tej sytuacji na Kocuriadę i pomknęliśmy dalej. Powoli domykamy pętelkę, wymieniając jeszcze po drodze pozdrowienia z bikerem w spodenkach ¾ (normalnie rispekt... ja taki gorący nie jestem), i docieramy głodni (ja chyba bardziej) do domu.
Kategoria 2. Purgatorium <50...100>
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!