Kierunek: Czyściec
rowerowy blog
Info
Jestem Dawko z Newsalty. Przejechałem 2289.40 kilometrów, w tym 120.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.96 km/h Więcej o mnie.Moja flota
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2011, Czerwiec10 - 9
- 2011, Maj12 - 27
- 2011, Kwiecień3 - 34
- 2011, Marzec27 - 39
- 2011, Luty2 - 6
Muzyka3>
Dane wyjazdu:
64.30 km
2.00 km teren
02:56 h
21.92 km/h:
Maks. pr.:43.05 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:EXPERT-ka
Fuck these dysfunctional, insecure actresses
Niedziela, 27 marca 2011 · dodano: 28.03.2011 | Komentarze 0
Obowiązki zawodowe (brrrrrr!!!) wydały mnie dziś na pastwę jakiejś grubej, zapuszczonej baby w zaawansowanym stadium menopauzy, która okazała się regularną wariatką. Rzygała na mnie kosmiczną miłością, rzekomo przyrodzonym naturze ludzkiej dobrem i ogólnoludzkim ponoć pragnieniem prawdomówności. Koszmar. Przy pierwszej nadarzającej się okazji ewakuowałem się z obszaru pozostającego w zasięgu jej toksycznego oddziaływania, ale i tak zmarnowała mi godzinę życia. W każdym razie musiałem odreagować. Wziąłem szybki haust odurzająco zimnego powietrza i rzuciłem się w te pędy do domu... do Kocuriady, która powitała mnie w pełnym rowerowym rynsztunku. Migiem wciągnąłem obiad, naciągając jednocześnie gacie z pieluchą i kasując w liczniku dane wczorajszej wycieczki i... nareszcie... powietrze wokół mnie, uciekające obrazy, twardość siodełka pod tyłkiem...Ruszamy na wschód. Docieramy do doliny Mrogi, którą będziemy przecinać dziś kilkakrotnie. W Gałkówku mijamy cmentarz żołnierzy poległych podczas I wojny światowej. Niemcy. Leżą w niewielkim lesie rzuconym między pola. Zawsze, kiedy tam przejeżdżam, zastanawia mnie, co robili mieszkańcy okolicznych wiosek, gdy tuż pod ich nosem przetaczała się cała zawierucha. Kibicowali z bezpiecznej odległości? Czy raczej pochowali się po piwnicach, ziemiankach, czekając aż awantura się skończy i nad okolicą znów zalegnie cicha monotonia codzienności? Wychodzili nocami żeby napoić i opatrzeć rannych? Czy może żeby ograbić zwłoki? Czy wojna dotyczyła ich dlatego tylko, że przypadkowym zrządzeniem ślepego losu przetoczyła się po ich polach, pod ich oknami? Czy może gdzieś daleko od domu, na drugim krańcu Europy walczyli, ginęli ich najbliżsi?
Z tych myśli wyrywa mnie podjazd. Na szczyt wdrapuję się ZA Kocuriadą, która narzuciła całkiem wymagające tempo. Najwyraźniej postanowiła przetestować swoje nowe korbki. Wjeżdżamy na wylany w zeszłym roku asfalt i jedziemy grzbietem niewielkiej dolinki. Lubię to miejsce. Z grzbietu w obu kierunkach otwierają się fajne perspektywy i zobaczyć można, jak wiosna przygotowuje się do skoku, do pierwszej eskplozji soczystej zieleni. Wymierzone prosto w niebo gałęzie stojących w równiutkich szeregach brzózek biją w słońcu wrzosowym blaskiem i widać, że gotowe są już, by zakipieć liśćmi.
Po jakimś czasie droga skręca i schodzi na dno dolinki, by pokonawszy nim niewielki odcinek, wspiąć się na przeciwległy grzbiet. Na niebie śladu chmurki, jednak nie jest szczególnie ciepło. Asfalt się psuje, ale przynajmniej jest delikatnie z górki. Po wsiach spacerują niewielkie grupki ludzi. Rodziny, znajomi. Najwyraźniej też złaknieni wiosennego słońca. Przejeżdżamy przez Tworzyjanki, które ogołocone z liści prezentują się wciąż urokliwie, ale jakby mniej imponująco. Bardziej kłują w oczy opuszczonym ośrodkiem wczasowym(?), najpewniej popeerelowskim, który straszy okaleczonymi oknami. Kiedy kilka kilometrów stąd wytyczono kolej, powstały w okolicy osiedla pięknych letniskowych, drewnianych willi warszawskiej i łódzkiej elity. W Tworzyjankach też stoją jeszcze dwie (tyle przynajmniej zauważyłem), których burżuazyjny charakter jedynie słuszna ideologia postanowiła zrównoważyć obozem wypoczynkowym dla ludu. Teraz architektoniczne manifestacje dwóch ideologicznie wrogich wizji życia zgodnie niszczeją. Historia walcem się toczy.
Z Tworzyjanek jedziemy w kierunku miejscowości o jakże obiecującej nazwie Wągry. Asfalt faktycznie jakby pokryty pryszczami. Po lewo majaczy w oddali sylwetka elewatora zbożowego w Rogowie – polska wersja gotyku a’la Notre Dame. Przecinamy przejazd kolejowy i tablica informuje nas, że wjeżdżamy do Nowych Wągrów... w mordę... najwyraźniej zaraza się rozszerza... Skręcamy pod wiatr w stronę Koluszek, przez które, niestety, będziemy musieli przejechać. Pobocze obsadzone jest drzewami, które szatkują światło słońca, rzucając na drogę jakby pooddzielane piksele. Jak na obrazach impresjonistów niemalże widać pojedyncze dotknięcia słonecznego pędzla. Drzewa jednak się kończą, słońce chowa się za chmurami i pierwszy raz tego dnia czuję, że wiatr jest perfidnie zimny. No i jak to wiatr, najzwyczajniej przeszkadza.
Tuż przed Koluszkami witają nas nieszczęśliwe psy, pozamykane w paskudnych wybiegach, pozbawionych skrawka zieleni, za to pełnych jakiegoś gruzu, śmiecia, gówna i innego syfu. Obszczekują nas zajadle, ale wyjątkowo nie mam im tego za złe. Gdybym żył w takich warunkach, też byłbym pewnie ciągle wkurwiony. Tuż przed wjazdem do Koluszek ujada kolejny nieszczęśnik. Jego długie futro, zapewne kiedyś białe, chyba nigdy nie widziało wody ani szczotki. W rezultacie zwierzę całe pokryte jest ciężkimi, oblepionymi brudem i odchodami dredami, w których z pewnością rozkwitły już jakieś przerażające, nowe formy życia. Biedak pewnie ledwo znosi letnie temperatury.
Niestety, Koluszki nie mają niczego, czym mogłyby zatrzeć to złe wrażenie, więc wyjeżdżamy z nich bezzwłocznie. Przed Justynowem Kocuriada słabnie i stwierdza, że musi pchłonąć jakieś węglowodany. Zatrzymujemy się pod sklepem. Kiedy ruszamy, swoimi długimi i obleśnymi jęzorami liże nas zimno. Jedziemy wprost pod nisko już wędrujące słońce, którego nic nie przesłania. Blask jest oślepiający, ale w żaden sposób nie przekłada się na ciepło. Za to wiatr niezwykle skutecznie konserwuje w nas uczucie chłodu. Ręce mam zgrabiałe, stopy zmarznięte, bielizna nie nadąża z odprowadzaniem potu, który natychmiast osiąga temperaturę lodu. Jest gorzej niż podczas styczniowych i lutowych eskapad. Z tym że wtedy kreska była wyraźnie poniżej zera. Sytuacja poprawia się dopiero po kilku kilometrach, ale do domu i tak docieramy nieco zziębnięci. Nic to, skoro chłód wygnał niesmak kosmicznej miłości i całej reszty bzdur, a ja dobrą herbatą wygnam teraz chłód.
Kategoria 2. Purgatorium <50...100>
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!