Info

avatar Jestem Dawko z Newsalty. Przejechałem 2289.40 kilometrów, w tym 120.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.96 km/h Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Dawko.bikestats.pl

Archiwum bloga

Muzyka








































































Dane wyjazdu:
27.33 km 2.50 km teren
01:02 h 26.45 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:
HR max:175 (%)
HR avg:145 (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:TREK-uś

...I will rise up

Poniedziałek, 28 marca 2011 · dodano: 29.03.2011 | Komentarze 1

W lipcu zeszłego roku, podczas rowerowych brewerii na Suwalszczyźnie, stała się rzecz straszna. Letni, słoneczny i niestety bardzo wietrzny dzień miał się właśnie ku swemu końcowi, a ja wspinałem się na dość wredny podjazd. Nachylenie nieprzyzwoicie duże, do tego luźna nawierzchnia: trochę piachu i grubego żwiru, okraszonego większymi i też słabo związanymi z podłożem kamieniami. Trudna górka, ale absolutnie do pokonania, o czym najlepiej przekonuje fakt, że rok wcześniej wjechałem na nią w nocy, bez spd, na użyczonej mi przez Lemura miejskiej damce (sic!), będąc przy tym niemiłosiernie zanietrzeźwionym (zresztą ta ostatnia okoliczność, w przeciwieństwie do pozostałych, chyba mi trochę pomogła).

Tego dnia miało być jednak inaczej. Wczołgiwałem się mozolnie na rzeczone wzniesienie, wlepiając wzrok tuż przed przednie koło i co jakiś czas popatrując spode łba (czyt. kasku) na podstawę masztu elektrowni wiatrowej posadowionej na szczycie. Nachylenie rosło, opór na korbach się wzmagał, a ja nerwowo manipulowałem przy manetkach, na polecenia których wymęczona przerzutka reagowała bardzo kapryśnie. W pewnym momencie dał się słyszeć zgrzyt. Łańcuch przeskoczył radośnie ślizgając się po zębach kasety. Paniczne próby odnalezienia rytmu, dostosowania kadencji, doboru przełożenia. Prędkość spadła, nachylenie wzrosło... być może w odwrotnej kolejności... i łańcuch znów zaczął swój szaleńczy ślizg po zębach, nie przekazując choćby ułamka siły, jaką wkładałem w napędzanie roweru. Kadencja skoczyła w sekundę do absurdalnych wartości... ale rower się zatrzymał... Mieląc rozpaczliwie korbami, dostrzegłem jeszcze tylko kątem oka, jak słup elektrowni wiatrowej i wzgórze na którym ona stoi nieubłaganie się przechylają, a droga rusza na spotkanie z moim policzkiem.

Miotając bluzgi wypełzłem spod roweru. Zajechałem go. Jak głupawy redneck z południa westernową kobyłę. Nie pierwszy raz łańcuch odstawił pokaz tańca po koronkach, ale pierwszy raz do mnie dotarło, że na przynajmniej niektóre wzniesienia już nie podjadę. To, co sześć lat wcześniej było spełnieniem moich rowerowych marzeń zdegenerowało się do kupy złomu, bo przez moją niedbałość problemem był nie tylko łańcuch, ale cały napęd.

Wróciłem z Suwalszczyzny do domu i coraz głośniej i częściej przebąkiwałem o nowym rowerze. Na szczęście mój spektakularny dzwon widziała jadąca wtedy za mną Kocuriada, więc mogłem liczyć na jej wyrozumiałość. I tak pojawiła się w domu Expert-ka. Ale nie zapomniałem o ledwo żywym, bezsilnym Treku, leżącym u stóp elektrowni wiatrowej. Wiedziałem, że popełniłem wobec niego grzech zaniechania i zaniedbania.

W epoce rzeczy jednorazowego użytku, sezonowych wyprzedaży i tygodniowych mód, ludzie po prostu zużywają rzeczy po czym je wyrzucają. Albo wyrzucają zanim zużyją, bo przecież operator ma nową ofertę, bo pojawił się nowy model, bo trzeba się z czymś nowym pokazać w towarzystwie. Ale ja nie potrafię wyleczyć się z sentymentu do kilku zespawanych i chlapniętych czerwonym i czarnym lakierem aluminiowych rurek, które sobie kiedyś wymarzyłem i które przez siedem lat pozwoliły mi nawinąć tysiące kilometrów.

Dlatego cały czas czekałem na możliwość ekspiacji. I gdy tylko zapadła decyzja o chirurgii plastycznej Expert-ki, natychmiast stało się jasnym, że będzie to też pretekst do wskrzeszenia Trek-usia. Dostał zatem w spadku korby i manetki. A starą kasetę, łańcuch i suport, zastąpiły nowe. I po kosmetycznym dociągnięciu imbusów nadszedł wreszcie ten dzień, kiedy znów mogłem nim ruszyć w poszukiwaniu nieprzejechanych jeszcze kilometrów.

Pierwsze wrażenia: wbrew oznaczeniom producentów (wedle Treka ich rama ma 19’’, podczas gdy ramę Expert-ki Unibike szacuje na 17’’) rama Trek-usia jest wyraźnie mniejsza. Zwłaszcza różnica w długości górnej rurki rzuca się w oczy. Rower jest króciutki, bardziej zwarty. Łatwiej i chętniej wpisuje się w ciasne zakręty. Jest po prostu bardziej zwrotny. Zarazem jednak jest niesamowicie stabilny. Rama jest po prostu genialnie wykonana i wyważona, co widać nie tylko podczas jazdy, ale i na postojach. Trek-usiowi wystarczy 10 cm wystającego z ziemi patyka, żeby stał niewzruszenie niczym posąg. Ani Expert-ka, ani Wheel-uś, ani nawet Kocuriadowy Jakubek (ciiiiiii...) tego nie potrafią, domagając się w takich wypadkach o wiele solidniejszych punktów podparcia.

Co do osprzętu, cyngle i korby Deore sprzęgnięte z SLX-em z tyłu działają wyczuwalnie wolniej i ciężej aniżeli biżuteria Expert-ki, ale nie generuje to bynajmniej jakiegoś uczucia dyskomfortu i nie upośledza funkcjonalności roweru. Manetki wymuszają po prostu głębsze i troszkę bardziej zdecydowane ruchy palcami. Smart Samy hałasują też troszkę inaczej niż Rocket Rony, a przede wszystkim wyraźnie bardziej kleją się do asfaltu, w sensie, że stawiają większy opór.

Wszystko to zauważam na pierwszych kilometrach, pozwalając by wiatr rozpędzał Treka do fajniutkich prędkości. Suniemy dobrze nam znanymi drogami, odkrywając je i siebie jakby na nowo. Dojeżdżam do starego, cmentarza wojennego (z tej pierwszej wojny, nie drugiej), który mijałem wczoraj z Kocuriadą i postanawiam dać nieco odpocząć Trek-usiowi, a pomęczyć trochę aparat.

... który powstał z martwych... © Dawko


Jeszcze nie poległ © Dawko


Chwilę potem ruszamy dalej na spotkanie otwartych przestrzeni, które są jak obietnica tego, co jeszcze przed nami.

Zapatrzony w to, co jeszcze przed nami © Dawko



Komentarze
lobotomik
| 17:25 wtorek, 29 marca 2011 | linkuj :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!