Info

avatar Jestem Dawko z Newsalty. Przejechałem 2289.40 kilometrów, w tym 120.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.96 km/h Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Dawko.bikestats.pl

Archiwum bloga

Muzyka








































































Dane wyjazdu:
37.10 km 0.00 km teren
01:22 h 27.15 km/h:
Maks. pr.:36.22 km/h
Temperatura:
HR max:196 (%)
HR avg:168 (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:TREK-uś

Forget the horror here...

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 25.05.2011 | Komentarze 3

Po porannym preludium z Kocuriadą, ruszam wczesnym popołudniem samotnie, żeby przypomnieć nogom i płucom do czego są zdolne. Słońce ewidentnie funduje sobie (i nam) wiosenną rozgrzewkę przed letnimi skwarami, doprowadzając do rozpaczy leniwe grubasy, sercowców i pogodowych dewiantów o polarnych upodobaniach. Mnie jednak przegrzana słoneczna żarówka nie przeszkadza. Nie należę do żadnej z trzech w/w kategorii. Lubię jeździć w upał. Stęskniłem się za nim.

Dlatego ruszam powoli (znów te jebane progi), żeby się nim nacieszyć, zanim pęd powietrza zacznie nieco łagodzić odczucie gorąca. Rozkręcam się powoli, narzucając dyscyplinę nogom, które – czuję to wyraźnie – chciałyby już kręcić szybciej. Powstrzymuję je jeszcze przez kilka minut, ale po minięciu dwóch hopek zaczynam cieszyć się tym, jak rośnie kadencja, a z nią prędkość i pęd powietrza.
Zieleń po obu stronach jezdni zlewa się w jedną plamę a rozsiane na jej tle punkciki kwiecia maści wszelakiej wydłużają się w różnobarwne kreski. Cudownie odmóżdżający stan. Zupełnie jakby powietrze wywiewało z głowy wszystkie złe myśli – żadna trauma się nie uchowa. Czaszka i kask – bliźniacze puste skorupy. Zapomnienie w technologii in-mold.

Przyspieszam jeszcze by zintesyfikować to wrażenie, ale dojeżdżam do przejazdu kolejowego... tory... i tyle w temacie zapominania o traumach. Zwalniam i megaostrożnie przejeżdżam przez torowisko. Dalej jest skrzyżowanie. Za nim droga wbija się długą prostą w skraj lasu. To peryferie miasta, które od dawna poszatkowano na rekreacyjne działki. Teraz cała okolica przekształca się powoli w dzielnicę willową – proces, który obserwować można na granicach każdego z większych miast.

Do weekendu jeszcze daleko, ale na większości działek coś się dzieje: tu jakieś dzieciaki z młodym psem biegają za piłką, tam niemiłosiernie upocony grubas dźwiga pordzewiałe wiadra, gdzie indziej brzydka kobieta w bikini o rozmiarach małego namiotu przepycha kosiarkę przez wysokie trawsko... a na leżaku nieopodal z piwem w ręku przygląda jej się mężczyzna... pewnie mąż... równouprawnienie po polsku.

Wyjeżdżam z lasu i wjeżdżam do wsi, którą już niedługo przetnie na pół A1. Stąd też na kilku posesjach pojawiły się ogłoszenia o chęci ich sprzedaży. Przy jednej z nich jakiś pacan maluje płot pistoletem pneumatycznym (taka przerośnięta wersja areografu), nie bacząc przy tym ani na kierunek wiatru, ani na to, czy szosą pod płotem ktoś akurat nie przejeżdża.
Być może białe kropeczki farby, którymi w zeszłym roku w niewyjaśnionych okolicznościach upstrzone zostały Trek-uś, Kona i mój samochód, powstały przez podobnego idiotę.

Nie zastanawiam się jednak nad tym długo, bo dokładnie w chwili, w której wyjeżdżam ze wsi, w jednej sekundzie całkowicie odcina mi prąd. Tempo siada błyskawicznie i mimo że jest płasko, nie mogę go podkręcić. Raptem 27 kilometr, a ja już puchnę... rozpacz... Dodatkowo, równie niespodziewanie odzywa się próżnia w brzuchu. Ledwo przepycham korby, czując jak żołądek niemal owija mi się wokół kręgosłupa. A przecież nie więcej niż pół godziny przed startem zjazdłem podręcznikowy, kolarski obiad.

W stanie przedagonalnym wjeżdżam na ścieżkę rowerową. Przed sobą dostrzegam dwóch bikerów. Jednego dochodzę, ale na drugiego nie starcza mi już sił. Wiem, że muszę odpocząć, zjeść coś... Życie ratuje mi to, że do domu rodziców jest blisko. Rzucam się na solidną porcję paliwa, podziwiając chłopaków jadących w Giro, poczym ruszam do siebie. I choć wybieram najkróstszą drogę, głowę znów pustoszy mi cudowne, rowerowe zapomnienie.


Komentarze
Hipek
| 23:51 środa, 25 maja 2011 | linkuj Od dawna na mnie już polują. Na razie sprytnie się wymykam... Nie sypnij mnie, proszę. :)
Dawko
| 18:02 środa, 25 maja 2011 | linkuj Hmmm... słyszałem o lisach polarnych... i o polarnych niedźwiedziach... ale hipopotam polarny... na Twoim miejscu strzegłbym się marzących o szybkiej karierze biologów i łowców tanich sensacji ;-)
Hipek
| 08:58 środa, 25 maja 2011 | linkuj "Pogodowi dewianci o polarnych upodobaniach". Takiego opisu siebie jeszcze nie widziałem. Ale, cóż, zgadzam się z definicją. :D
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!