Info

avatar Jestem Dawko z Newsalty. Przejechałem 2289.40 kilometrów, w tym 120.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.96 km/h Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Dawko.bikestats.pl

Archiwum bloga

Muzyka








































































Dane wyjazdu:
74.27 km 0.00 km teren
03:01 h 24.62 km/h:
Maks. pr.:46.74 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:EXPERT-ka

Rolled together

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 01.06.2011 | Komentarze 3

Niewiele jest chyba rzeczy, które tchną takim leniwym spokojem, jakim przesycona jest słoneczna, ciepła, wiosenna niedziela za miastem. Wsie, które przecież i tak nigdy nie są szczególnie ludne, wyludniają się jeszcze bardziej. Szosami przemykają nieliczne i jakby zawstydzone swoją nieprzystającą do otoczenia gwałtownością blachosmrody. Nawet powietrze wydaje się być pogrążone w jakimś letargu i unoszące się w nim pyłki topoli nie mogą spaść – wyglądają jak jakaś zawiesina w przezroczystej cieczy.

Po ostatnich „wielkomiejskich” przygodach kusi nas z Kocuriadą ten klimat. Postanawiamy więc odkurzyć przejechaną już (bodaj w marcu) trasę, modyfikując jedynie jej początek i zmieniając koniec... no i pokonując ją w przeciwnym niż poprzednio kierunku. Razem z wiosenną inwazją zieleni to wystarczy, by wszystko wyglądało inaczej, by droga wydawała się nowa. Tam, gdzie jeszcze miesiąc temu widzieliśmy typowo pozimową zgrzebność i charakterystyczny dla ludzi bajzel i pierdolnik, wiosna wszystko zamiotła już pod swój dywan. Za płotami zielenią się, żółcą, czerwienią i bielą mniej lub bardziej wypieszczone przydomowe ogródki. Wysoka trawa skrzętnie skrywa porzucone, pordzewiałe maszyny i narzędzia oraz... worki z odpadkami i śmieci, które tak niemiłosiernie kłuły w oczy na początku przedwiośnia. Gdzieniegdzie na zielonych grzywach łąk widać jakiś rudawy nalot dziwnego kwiecia o nieoczywistej urodzie, a w matowym zbożu cudownie intensywnym granato-błękitem żarzą się już chabry.

W takim entourage’u nawet Koluszki nieco zyskują, choć, niestety, niewiele (temu miejscu pomóc może chyba jedynie armagedon). W każdym razie przejazd przez nie doskwiera zdecydowanie mniej, niż zwykle.

Tempo obieramy troszkę szybsze od spacerowego, więc niezbyt wymagające. Droga wpierw wije się pośród pól, by minąwszy kolejną wieś wpaść do niewielkiego lasu. Ledwie zrównujemy się z pierwszymi drzewami, a w nos wciska się zapach żywicy i rozgrzanego słońcem igliwia – silny, intensywny... niemal oszałamiający. Wciągam mocniej powietrze. Przypominają mi się wspólne, sierpniowe grzybobrania z Kocuriadą... leśne włóczęgi, a po nich kolacje z tego, co udało nam się znaleźć.

Tymczasem las się skończy, a pusta szosa zsuwa się z niedużego wzniesienia. Mijamy niewielkie, opustoszałe skrzyżowanie i wiosna znów wydaje nas na pastwę swoich wonności: po jednej stronie asfaltu ciągnie się las, a na jego skraju, na całej długości tego odcinka rozkrzewia się (chyba) leszczyna, po drugiej zaś stronie spora plantacja jakichś drzewek czy krzaków owocowych. Las, plantacja, nagrzany słońcem asfalt... obłędna mieszanina woni.

„Naćpani” tymi wyziewami docieramy do Tworzyjanek, gdzie planowaliśmy się zatrzymać, ale miejsce jest na tyle urokliwe, że przyciąga wielu, niekoniecznie sympatycznych ludzi. Oblegają teraz małe rozlewisko, klecąc swoje przesadnie głośne rozmowy niemal z samych kurw i „upiększając” okolicę aluminiowymi dowodami swojego apetytu na słód i chmiel.

Opuszczamy więc Tworzyjanki równie szybko, jak do nich wjechaliśmy. Kręcimy teraz pod wiatr, ale bez specjalnej napinki. Przecinamy małą, zalaną zielenią dolinkę. Różne gatunki zboża leniwie falują na wietrze i Kocuriada decyduje się na kilka zdjęć. Ja w tym czasie zerkam na licznik i dochodzę do wniosku, że jeśli wrócimy do domu najkrótszą drogą, będziemy tam skandalicznie szybko. Rozwiązanie może być tylko jedno: wracamy drogą okrężną.

Konsekwencją jest zgoda na trochę większy ruch i festiwal wszystkich chyba sposobów erodowania asfaltu, ale w niczym nie umniejsza to dzisiejszej frajdy. Powoli zbliżamy się do domu. Wspinamy się względnie łagodnym, za to długawym podjazdem i docieramy nim do niewielkiego skrzyżowania. Z naprzeciwka widzę jakiegoś chłopaka na szosówce. Skręcamy na skrzyżowaniu i niebawem szosówka przelatuje obok nas ze świstem. Moje oko rejestruje czarną, piekną ramę, białą nazwę roweru i drobne, czerwone akcenty... „To się nazywa wachlowanie” – mówi Kocuriada i domyślam się, że chodzi jej o kadencję... „To się nazywa Felt” – stwierdzam w odpowiedzi.

Przez kilkanaście sekund jedziemy swoim tempem, obserwując jak dystans między nami, a chłopakiem na szosówce nieubłaganie się powiększa. Nagle Kocuriada rzuca „Pieprzyć to!” i błyskawicznie podkręca tempo, ruszając w pogoń za bikerem. Instynktownie łapię się na jej koło. Zerkam na licznik.... 38 km/h... 40 km/h... 41 km/h... odległość do kolarki systematycznie się kurczy. Zmieniam przełożenie na twardsze i sprawdzam nasz dzisiejszy dystatns... 70 km... całkiem niezła działka i taka tempówka na koniec? No po prostu „rispekt” – myślę z podziwem, wpatrzony w tylne koło Kocuriady i jej intensywnie pracujące nogi. Przecinki słupów i przydrożnych drzew przelatują obok nas, a pole widzenia zawęża się do wąskiej nitki asfaltu. Przed nami jeszcze kilkadziesiąt metrów wypłaszczenia a potem początek podjazdu... do szosowca zostało nam nie więcej niż dziesięć metrów. Kocuriada nie zwalnia tempa, ale wiem, że podjazd może ją dobić... trzeba dopaść ściganego koniecznie zanim górka się zacznie. Wychodzę na zmianę... brakuje nam 5-7 metrów by siąść mu na kole... podkręcam tempo... zerkam za siebie i... widzę, że Kocuriada niestety ma dość i odpuszcza... wpadamy rozpędzeni na podjazd a szosowiec znów zyskuje nad nami przewagę.

Następne kilkaset metrów to spokojne tempo i wyrównywanie oddechu. Później znów nieco przyspieszamy i mimo ostatecznego niepowodzenia przy próbie „zlikwidowania ucieczki”, szczęśliwi docieramy do domu.


Komentarze
KOCURIADA
| 17:19 piątek, 3 czerwca 2011 | linkuj Ja nie wysyłam sprzecznych sygnałów, właściwie to żadnych sygnałów nie wysyłam...
A trening to trening, walczy się samodzielnie :)
I nie rozpaczaj...cały tysiąc kilometrów będę (hmmm, powinnam napisać: będę próbowała być) na Twym kole ;P
Dawko
| 09:43 czwartek, 2 czerwca 2011 | linkuj Na chabrowym Felcie to i ja bym pośmigał... choć wolałbym coś bardziej stonowanego kolorystycznie.
A co do samodzielnych bądź zespołowych sukcesów... przypominam, że Tour de Lithuania się zbliża ;-), więc lepiej nie wysyłaj swemu osobistemu gregario sprzecznych sygnałów.
A co do bamboszy... no wybacz, ale z tą częścią garderoby(?) raczej mi się nie kojarzysz... zwłaszcza nie z dziesięcioletnimi.
KOCURIADA
| 14:52 środa, 1 czerwca 2011 | linkuj Mam słabość do chabrowego koloru i Feltów ;P A poza tym wolę sukces połowiczny niźli sukces z pomocnikiem - przecież mnie znasz jak bambosze noszone minimum lat dziesięć...
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!