Kierunek: Czyściec
rowerowy blog
Info
Jestem Dawko z Newsalty. Przejechałem 2289.40 kilometrów, w tym 120.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.96 km/h Więcej o mnie.Moja flota
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2011, Czerwiec10 - 9
- 2011, Maj12 - 27
- 2011, Kwiecień3 - 34
- 2011, Marzec27 - 39
- 2011, Luty2 - 6
Muzyka3>
Dane wyjazdu:
38.88 km
0.00 km teren
01:23 h
28.11 km/h:
Maks. pr.:43.05 km/h
Temperatura:
HR max:189 (%)
HR avg:137 (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:EXPERT-ka
Are we crazy or are we glad
Poniedziałek, 30 maja 2011 · dodano: 02.06.2011 | Komentarze 2
Po kilku poprzednich dniach poniedziałek otrzymał w spadku letnie słońce i ciepły wiatr. W przeciwieństwie np. do niedzieli wróciły za to (niestety) upierdliwości tzw. życia codziennego, czyli obowiązki (fuj!), praca (yaack!!) i inne tego rodzaju syfy. Szczęściem w nieszczęściu, wszystkie one nie tylko nie uniemożliwiały rowerowego szaleństwa, ale wręcz nakłaniały, by – dając im odpór – skorzystać z roweru jako najlepszego możliwego znieczulacza.Po wczorajszej rundce z Kocuriadą, miałem ochotę pojechać troszkę intensywniej. Tym bardziej, że z w/w powodów dystans nie mógł okazać się imponujący. Mimo to zacząłem spokojnie, ruszając w kierunku jednej z przemysłowych dzielnic, gdzie długie proste i względnie mały ruch pozwalają na pokonywanie długich odcinków ze stałą, wysoką prędkością. Zresztą mam jakiś sentyment do tych paskudnych okolic. Jako dzieciak mieszkałem na pobliskim osiedlu i przychodziłem z kumplami bawić się w betonowych niewykończonych szkieletach wielkich industrialnych molochów – spóźnionych i niedorobionych dzieciach gierkowskiej dekady. Teraz część szkieletów adaptowano do nowych funkcji, a cześć nadal straszy pustką niespełnionych snów o gospodarczej potędze.
Zmieniam kierunek i początkowo czołowy wiatr dmucha teraz z boku. Momentami trochę przeszkadza, momentami pomaga. Powoli przebijam się do dzielnic mieszkalnych, blokowisk i małych, starych domków – śladów wiejskiej przeszłości tej okolicy. Pozwolono im tu przetrwać z niewyjaśnionych przyczyn i wyglądają teraz, jakby – poprzez kontrast – świadczyły o potędze nowego, wspaniałego świata wielkiej płyty (choć oczywiście wystarczy w wielkiej płycie trochę pomieszkać, by przekonać się, że ani ona taka wielka, ani wspaniała). Patrzeć na ten widok to tak, jakby widzieć ustawione naprzeciw siebie szeregi dresiarzy-blockersów z jednej, i emerytów z drugiej strony. Wynik starcia przesądzony.
Wbijam się głębiej w miasto, co od razu odbija się na ruchu: leniwe i nieliczne w sumie gąsienice ciężarówek z dzielnicy przemysłowej ustępują miejsca ruchliwym mróweczkom osobówek. Siłą rzeczy tempo trochę spada. Uciekam od głównych arterii, wybierając drogę przez park. Przez kilkaset metrów sycę się tym chrzęstem, jaki towarzyszy szybkiej jeździe po szutrze i niebawem docieram do pracy, na którą spuszczam zasłonę milczenia, niczym wodę w kiblu, albowiem etos pracy jakoś nidgy do mnie nie przemawiał.
Jakiś czas później kręcę już na piwną ustawkę z Lobotomikiem. Ruch się nasila... zaczynają się popołudniowe godziny szczytu i tysiące biednych ludzi rozpływa się w stalowych puszkach. Czerwone, spocone twarze łapią chciwie gorące powietrze i zerkają z zazdrością na właścicieli aut z klimatyzacją. Ci zaś wodzą po zalanych słońcem pasach asfaltu wzrokiem, w którym czai się wyższość bogacza oblewającego się beztrosko strumieniami chłodnej wody na oczach biedaka konającego z pragnienia. Na szczęście szybko skręcam w boczne ulice i uciekam od tego spektaklu jednoczesnego leczenia i generowania kompleksów.
Wspinam się na łagodny ale długi podjazd i widzę przed sobą kogoś na szosówce. Bezlitośnie wykorzystuję fakt, że nawierzchnia w tym miejscu pozostawia wiele do życzenia, zmuszając szosowca do asekuranckiej jazdy. Mijam go przed szczytem i walczę na łagodnym, króciutkim zjeździe o wypracowanie jak największej przewagi, żeby nie „zemścił się” na mnie zbyt łatwo, gdy wjedziemy na odcinek nowego asfaltu. Zawsze to satysfakcja uciec kolarce na mtb.
Niedogoniony (facetowi na szosówce widocznie nie zależało) docieram do Lobotomika, który czeka na mnie z nagrodą w postaci zakrapianej chmielem rozmowy o... tym, że świat jest zajebisty, bo jest tyle świetnej muzyki, dobrych książek, fajnych ludzi i mnóstwo miejsc naszych przyszłych rowerowych podbojów... oraz o tym, że... świat jest do dupy, bo mamy za mało czasu i pieniędzy, żeby się tym wszystkim nacieszyć, a do tego ludzie są chujowi (w obu przypadkach można by zresztą wymienić jeszcze kilka innych powodów). I przy dochodzeniu do takich konkluzji zastaje nas Kocuriada, której pozwalam się grzecznie eskortować do domu...
Kategoria 1. Infernum <...50>
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!